środa, 21 marca 2012

Święto Trzech Królowych.

nazwijmy pewne sprawy po imieniu....otóż mieliśmy święto trzech króli... 
i tu właśnie nastąpiło coś...co jak myślę powinienem nazwać ich przybyciem... 
z tym że ich było czworo...i nie króli a KRÓLOWYCH...i jeden Cesarz... 
nazwijmy go..znaczy Cesarza łysą pałą... 
myślałem wiele o nim...i myślę że zakochałem się w nim....choć jednak mocniej zakochałem się w Królowych...i tu muszę się przyznać....że kocham je tak mocno...znaczy pokochałem...że nie mogę spać, jeść, oddychać...i... 
a nieeee to to ja mogę...przynajmniej tak myślę..... 
od dziś....noooo od hmmmm czwartku a nawet piątku....pokochałem to święto....ale i tak mocniej pokochałem owe Królowe.....noooo łysą pałę też....a teraz o ile i tak dalej...gdyż ponieważ...jak sądzę.... 
udam się w bliżej nieokreślonym kierunku..... 
aha...dodam tylko że karpie wędzone są zayebiste...gdyż je se normalnie uwędziłem....
To jest przedruk z Piotrusia,dodam tylko,że ten weekend był wyjątkowo udany i z niektórymi królowymi mamy "bliższe stosunki"do dzisiaj.Pozdrówka:)

wtorek, 13 marca 2012

Nie samym chlebem człowiek żyje,czyli grill w oborze.

Remont remontem a jeść się chce.
Zrobiło się ciepło to trzeba rozpocząć sezon grillowy,bo lubimy,bo smakuje,bo to zawsze coś innego niż taka pasza z gara.
Miszczem grilla jest oczywiście Piotrunio,nikt tak miąska nie przyprawi jak On.
No to se w weekendy grillowaliśmy,ale u nas wciąż hula wiatr,coś trzeba było wymyślić.
Chowaliśmy się za ścianę domu,ale tam cień,a my chcemy słoneczka,przenieśliśmy goryla za ścianę obory...dalej piździ.No to mój Piotrunio wymyślił żebyśmy gościnki robili w oborze,znaczy w tym co z niej zostało.Super pomysł nie wieje,cieplutko bo "za wiatrem".


Mieliśmy super miejsce do grillowania,dopóki pan P nie ruszył z adaptacją w/w obory na garaż.
Dodam tylko,że bardzo lubimy palić ogniska i jeść kiełbasę z patyka,że nie wspomnę o pieczonych ziemniakach.

piątek, 9 marca 2012

Dach

A działo się to wiosną...
Jak tylko się ociepliło zaczęliśmy szukać ekipy do remontu dachu.Pomysłów było wiele..ktoś z netu,ktoś znajomy...
Trafił się taki jeden-znajomy sąsiadów,który myślał,że ma do czynienia z miejskimi kmiotkami i krzyknął cenę z kosmosu.Delikatnie,no może nie całkiem ,daliśmy mu do zrozumienia,że co jak co...ale liczyć to my umiemy.
Przypadek sprawił,że wracając z pracy ujrzeliśmy ekipę dachowców  w Studziance pracującą na na dachu  "klubu".
Dogadali my się,panowie przyjechali,obejrzeli,wycenili.Zamówiliśmy materiały i rozpoczął się remont.Oczywiście jak to u nas..nic nie ma lekko,łatwo i przyjemnie..więc przeciągnęło się...z obiecanych kilku dni,,do ok. dwóch tygodni.ale to nie z winy dachowców,tylko poprzednich właścicieli,którzy nie dbali o dobytek.Dach,który był niedawno remontowany...nadawał się do wymiany,brakowało gąsiorów,że o rynnach nie wspomnę,a dachówka ,niby nowa,kruszyła się w rękach.
Ekipa super...taka rodzinna firma,jak wpadali w sile kilku chłopa (z samego rana) to robota im się w rękach paliła.Wspomnieć należy o przywódcy grupy,nazwanym przez nas Prezesem-bardzo sympatyczny,puszysty pan   Adam,który jak założył rękawice robocze,bo był zmuszony pomóc chłopakom,to oni mało z dachu nie spadli i robili mu zdjęcia,bo Prezes pracuje!! On tylko miał być mózgiem,łatwić roboty,od pracy byli inni.
Ach i jeszcze Daniel,zwany przez nas Ojcem Dyrektorem..może dlatego,że wiódł prym wśród robotników.
Robiłam im kawki,gotowałam zupki,wszak i tak wzięliśmy urlop,to czasu miałam sporo,a na dworze jeszcze chłodnawo.
Nie obyło się bez kilkukrotnego dokupowania różnych pierdół,bo firma Baleksmetal,źle obliczyła ilość materiałów.Ale to pikuś, Pioter był na miejscu to dowoził.

Panowie zostawili nam na czas jakiś rusztowania,które bardzo się przydały do tynkowania szczytów domu.

sobota, 3 marca 2012

Pimpek,a właściwie Pimpka

A było to ubiegłej zimy,bardzo mroźnej zimy.Gdzieś tak w listopadzie,może w początkach grudnia,jaka pamięć ludzka jest zawodna...albo starzeję się:(
Na podwórku mróz 20-25 stopni...w porywach do minus 30...tak ,tak było nic nie zmyślam.
Którejś nocy...słyszymy jakby popiskiwania...Mówimy do siebie,co to??? Chyba jakiś zwierz...pewnie do rana sobie pójdzie.
Pojechali my do roboty,powrócili i znowu słychać popiskiwanie.Dochodzi chyba z piwnicy,która wtedy jeszcze nie była zawalona.
To ja się wzięłam za rozpalanie...a Piotrunio poszedł szukać czegoś,kogoś...
Mieliśmy rację..piski dochodziły z piwnicy,bo tam był pies!!!!
No to szybka akcja wyciągania psiny.
Wsadził przez okienko długą deskę...psina nie wyłazi.Wpadł na pomysł zrobienia lassa,na długim kiju.
Ach pytacie,czy nie można było tam po prostu wejść? Otóż nie...bo tam nie było drzwi.Jest tylko jakiś właz z kuchni i malutkie okienka.
No to przez okienko to lasso pan P włożył , psinka włożyła tam głowę...czuła,że chcemy jej pomóc,no i wydostał zwierza na zewnątrz.Ta bidulka słaniając się na nogach zaczęła jeść śnieg!!!
No to szybko jej wody daliśmy i wzięliśmy do domu...do ciepła.
Szybki przegląd lodówki...nie pamiętam czym ale nakarmiłam zwierza.
Jeszcze coś na czym by psiaka położyć...jest jakiś cieplutki futrzak.Psina zasnęła.
Od razu widziałam,że to terier...tylko jaki konkretnie? Od czego jest internet? Poszukałam i okazało się ,że to czyściutkiej rasy foksterier.
Na różne imiona psiak nie reagował...jedno go zainteresowało,mianowicie cipka...ale to chyba nie jest psie imię hi hi.
Dostał robocze imię Pimpek,wszak będzie u nas kilka dni,dopóki się nie odnajdzie właściciel.
Przy odwiedzinach pana J...tego co ma gromadkę dzieci,orzekli my,że jest to suczka na dodatek w ciąży...taki duży miała brzuch.
Na szczęście ciąża to było wydęcie brzucha,które nastąpiło po długim okresie niejedzenia.
Wykąpali my psinkę,wyczesałam ją...całkiem sympatyczna mordka.
Awansowała na salony...dostała stary "podziadkowy" fotel.
Wszelkie próby odnalezienia właściciela spełzły na niczym...i tak Pimpka jest z nami do dzisiaj.


Dodam tylko,że teraz jest psem podwórzowym.

piątek, 2 marca 2012

Wizyta Pana Księdza.....


Joł....i bądź tu człowieku mądry...nasza sąsiadka z wonnego zaraz mnie zyebee hmmm...a bo to brak znaków przystankowych a to błędy oooo zgrozooo hehehe.....
żartuję...rzartóję przeca mówię\!!!...no ;)
Cały czas tu pisuje ta moja lepsza połowa hmmm..o wybaczenie proszę, nie miałęm czasu ani weny;)...
w dobrym miejscu przecinek? heheh...joł, złośliwy coś jestem po tej zimie ;P
Ato było tak...hehehe..była niedziela zaraz po nowym roku, powiedzmy około południa....
ja w zimowej kufajce, z siekierą obok a piłą łańcuchową w garści tnę kłody...oczywiście na opał a coooo...
i tak w przerwie słyszę...nie no, coś mi tu się zakrada do chałupy!!!!...a wiem że Kasia sobie śpi..
wychodzę z siekierą a tu?...nie noooo batman!!!!!!!!!..ups znaczy ksiądz hmmmmm....
pod nosem sobie ten teges qrfa i tak dalej...no ale ok....
niech będzie itd....na wieki wieków itd.....chata w remoncie, ja w kufajce, Kasia śpi...antychryści normalnie!!!...a to niedziela hmmmm....
a proszę i owszem...zapraszam pomimo wzdragania Księdza..notabene jak się okazało super facet;)...
w każdym razie obyło się bez egzorcyzmów i takich tam ceregieli...fajny chłop z naszego klechy....
nadal zmartwieniem był dojaz/wyjazd/dotarcie itp...Kasia opisała to dość treściwie, hmmm noooo ale z punktu widzenia woźnicy to bywało różnie....bez urazy Drogi Księże ....natura dała w kość pomimo....
No tak...patrzały gały co brały, lasy...pieknie i cudownie.,...zapytałby ktoś ...i co, warto było?...
odpowiadam....wartooooooooo było;))))))))))))))))))))))....
niech będą pochwalone najbardziej skrajne decyzje ludzi pozytywnie nastawionych.....
ps....
małe co nieco...
nasz kotuś...czarny notabene, i straszny ten noooo..Casanova hehehe...jak to chłop, mój kumpel ;)
ostatnio czyli dziś przyszedł z...nooo nie ważne....i ma oko podbite...nieźle co?...
ciekawe czy to ta kotka z Wonnebergu? hmmmm....muszę z nim poważnie porozmawiać....
to tymczasem ;)...howk!....
i niech moc cudowności życia będzie z Wami ;)))....
alohaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa.....

czwartek, 1 marca 2012

Co by tu jeszcze...czyli Pierwsze Święta

Przygotowania wiadomo jak u wszystkich..karpik w roli głównej,barszcz-nastawiany tradycyjnie kilka dni wcześniej wywar,pierożki,ale nie te zamrożone Kasieńko,no to Kasieńka w Wigilię kręciła świeże pierożki...i takie tam inne swojskie wędzonki.
Wigilię spędzaliśmy sami,super wszak to pierwsza na swoim.Doszliśmy do wniosku,że w kuchni nam najlepiej,więc wieczerza w kuchni.Na początku stroje galowe...potem wskoczyliśmy tradycyjnie w dresiki.Do północy ni wytrwałam...bo ja tak mam,spać chodzę z kurami.
W pierwszy dzień czekamy na dziecki,czyli moją córcię z zięciem.Śnieg zapierdziela okrutny,martwię się,pewnie nie dojadą:(
Już prawie zrezygnowana dzwonię...a mój dzielny zięciulo,odpowiada,że on nie wymięka i dojadą.
Dali radę...
I znowu gościnka w kuchni,zlekceważyli pięknie przygotowany stół w salonie.
Śnieg pada wciąż...normalnie promocja śnieżna!!!

Na szczęście 2 dnia świąt jeszcze jakoś dało się odjechać...wtedy pług był z nami.
hi hi hi...zdjęcia są z Sylwestra...ale to też święto