poniedziałek, 27 lutego 2012

CO

A było to w listopadzie...2011
Zakupili my rury,grzejniki i wszystkie te niezbędne rzeczy,zamówili piec...i do roboty!!!
Oczywiście Pan P (moja złota rączka) z pomocą zaprzyjaźnionego sąsiada K.
Warsztat  był w przedpokoju,a zimno tam jak cholera,ale robili,nie było wyjścia.
Pioter wymyślił centralne grawitacyjne,bo jesteśmy ostatni na słupie elektrycznym,żeby działało również bez prądu,więc rury grube,ciąć ciężko-zajeździli pioniera-takie cuś do gwintowania.Pożyczyli nowego.
Po chyba 3 tygodniach skończone.Stoi nowiuśki piec-taki śliczny niebowy,wiszą grzejniki-będzie rozruch.
Ach...jeszcze ręczne napełnienie instalacji wodą,,,dużo tego było z 200 litrów....no to rozpalamy w piecu:)
Teraz wyganianie ducha,czyli pierwsza setka do pieca (druga oczywiście w siebie)i...czekamy.Rozgrzewa się powoli...ale idzie.Ciepły pierwszy kaloryfer....drugi...i na 3 się zatrzymało.
Cholera,coś nie tak mówią panowie...dywagują,co który,a może gdzieś pakuły siedzą-to K,a może ja zapomniałem o czymś to P...i tak chyba do 2 w nocy.Nie zdzierżyłam,wygoniłam ich spać.Rano po lekkim przetrzeźwieniu,minimalnym wypoziomowaniu rur...centralne ruszyło bez problemu!!!
Mamy cieplutko w chacie!!!!
Doszło do tego,że siedziałam w bluzeczce z krótkim rękawem.Nie macie pojęcia jaki dumny był Piotruś.Dzięki za Twój talent. Po kilku dniach..rozwalił piece...co to piecami prawie nie były.
Piękny,prawda?

niedziela, 26 lutego 2012

O trudach dojazdów

Muszę na wstępie napisać,że mam 2 fobie - mysią i "jeżdżącą".
Mysia,to wiadomo-lęk przed myszami,których obfitość mieliśmy w roku ubiegłym...nawet jakbym się z nimi troszeczkę oswoiła hi hi.
A jeżdżąca,to paniczny wręcz lęk przed jazdą samochodem.
Chyba jestem niespełna rozumu,że zdecydowałam się mieszkać z dala od cywilizacji i codziennie dojeżdżać 25 kilosów w jedną stronę,ale przeważył fakt,że miałam dosyć wegetacji w mieście i oczywiście urok naszego pustkowia.Mieszkamy wszak prawie jak w leśniczówce,sami wśród otaczających nas lasów.
Ale ja nie o tym chciałam..ino o dojazdach:)
Zima ubiegłego roku była "cudna".Bardzo mroźna,bardzo śnieżna i bardzo długa.
Mimo to odśnieżanie było prawie bez zarzutu...poprosiliśmy pana Z. ,który jest odpowiedzialny w naszej cudownej gminie Jeziorany za odśnieżanie,o szczególne traktowanie nowych członków gminy.Zadziałało!!! Pługowy zajeżdżał do nas ok. 5 rano,tak,że mogliśmy śmiała na 7 być w Olsztynie.Nie liczę chyba 2 wolnych dni..kiedy to nie dojechał.Jeden z nich to 2 stycznia.W Nowy Rok jak również w Sylwestra śnieg padał okrutnie...a pługowy chyba się gościł,bo nie przyjechał.No i to wystarczyło...byśmy zostali odcięci od świata(my jak i sąsiednie Frączki).
Przy naszej drodze asfaltowej,a jakże,mamy kawałek asfaltu,który urywa się na kocich łbach w środku wsi,zasypanych było kilkanaście samochodów.Dwa caluśkie dni trwało odkopywanie Studzianki. Dali radę...tylko po takim odśnieżaniu dróżka od nas do wsi to był jeden wielki koszmar...mulda,na muldzie...W obroty poszedł jeepek...inaczej się nie dało wyjechać.Widoki przepiękne...poboczami hałdy po 2 -3 metry śniegu...a nasz wąwóz..coś cudownego.
Jazda do miasta to porażka,maksymalnie 50/ha i to tylko miejscami,bo przecież naszych dróg się nie soli i nie sypie piachem...bo nie ma kaski,takie rzeczy to tylko w miejscach strategicznych,czyli na szczególnie ostrych zakrętach i wzniesieniach.No to jeździliśmy codziennie po lodzie.Aż któregoś ranka,we wsi Gradki,przy prędkości niewielkiej,na równym docinku wpadliśmy w poślizg,postawiło autko w poprzek drogi!!!
Na szczęście Piotrunio jest dobrym kierowcą,wyprowadził samochód,zapalili my...i pojechali dalej.Ja-śmierć w oczach,zamilkłam aż do Olsztyna.Następnego dnia to samo!!! Potem dyskusja na GG ,a może byśmy trochę u córci pomieszkali w Olsztynie???Piotr chce wracać do domu...ale ty Kasieńko zostań...

Wstyd mi się zrobiło...postanowiłam nie wymiękać. Wzięłam tylko dzień urlopu,żeby odpocząć od jazdy.No i wytrzymałam...aż do końca zimy...potem po czarnym asfalcie...to jakby mniejszy strach....
Zdjęć dróżki nie mamy...ale na tych widać ilość śniegu...i kilka argumentów do obrony własnej:)))

sobota, 25 lutego 2012

Powódź

Spoko...taka maleńka...lokalna.
Było to...gdzieś tak w ubiegłym roku,o tej porze...nie,trochę później,gdyż zima była okrutnie długa,sroga i bardzo śnieżna(w olsztyńskim padły wszelkie rekordy-mrozu,ilości opadów).
Kiedy ten śnieżek zaczął się topić,gdzieś musiała się podziać woda z roztopów.Otóż  mamy na swej ziemi bardzo urozmaicony teren.Po obydwu stronach dróżki dojazdowej do chaty są dolinki.
No i któregoś wstrętnego,bardzo deszczowego dnia woda zaczęła się przelewać z jednej dolinki do drugiej.Patrzyliśmy jak zauroczeni (przez nowe okna) jak z maleńkiego strumyczka robi się rzeczka,rzeka...rwący potok...
Nastąpił przelew....
Już wiem co może Matka Natura!!! Naprawdę wyglądało to bardzo groźnie.Na szczęście nasza chatka jest na wzniesieniu,więc byliśmy bezpieczni......ale widok niesamowity i wiejący grozą.
Zdjęć nie zrobiłam,bo tego dnia mi się nie chciało wyłazić na deszcz...a następnego już nie było czego fotografować:(

piątek, 24 lutego 2012

O oknach i drzwiach,czyli o "cudownej" firmie Avista

Zacznę od tego,że okna i drzwi mieliśmy,a jakże tylko...takie trochę zużyte...a tu zbliża się listopad,zaczyna się robić zimno!
No to pan P bierze wymiary i zamawia komplet okien i drzwi wejściowe w w/w firmie Avista w Olsztynie.Nie ma problemu-czas realizacji do 2 tygodni.
Robi się koszmarek,zaczynam uszczelniać okna i dziury w podłodze,przez które właziło mnóstwo myszy...a nawet szczurek(jechali my na 4 pułapki),gazetami .Mało!
no to...zabijamy owe okienka starymi kocami-mało! Po powrocie z pracy w chacie jest 9-11 stopni,nie wiadomo,czy zdejmować okrycia wierzchnie...czy jeszcze coś na siebie narzucić...
Dzwonię do Avisty po 2 tygodniach...a okienka jeszcze z fabryki nie wyjechały...bo jedna pani (żonka właściciela firmy) trochę się spóźniła ze złożeniem zamówienia.
Dzwonię do właściciela firmy,bo tylko on może pomóc...ależ proszę się nie denerwować..dotrzymamy umowy,tylko z poślizgiem.Panie,kurwa,ja zamarzam!!!Musiałam zakląć! Telefonów było dużo...ode mnie,mojego szwagra...ale chyba pomógł ten od Piotrunia,w którym zagroził,że podjedzie do pana...i porozmawiają po męsku,oraz moja groźba,że zerwę umowę.
Gdzieś po tygodniu spóźnienia...sam Pan Właściciel pojechał do fabryki w okrutną śnieżycę i w któryś tam czwartek..listopada..wzięłam urlop coby pilnować majstrów.Na zewnątrz z minus 20...w środku z +16...po całonocnym paleniu...zaczynamy montaż :)
Ekipa cudowna...6 okien i drzwi...zamontowali błyskawicznie...w jakieś 8 godzin.
Jeszcze im Piotruś paliwo dowoził do samochodu,bo nie widzieli,że po drodze do nas nie ma stacji benzynowej..najbliższa w Jezioranach,a tam by nie dojechali.

No cóż...mamy wreszcie odrobinę luksusu...i w chacie jakby się ociepla:)

środa, 22 lutego 2012

Odśnieżanie na żądanie,czyli jego brak

Odśnieżanie na żądanie
Zadzwoniłam wczoraj do gminy w sprawie nieodśnieżonej,nieprzejezdnej drogi.Co ciekawego usłyszałam? Otóż w tym roku odśnieżanie jest na żądanie,czyli na telefon,ot tak sobie pług nie jeździ...a po za tym przecież wiało,to nie było sensu owego pługa wysyłać!!! Gdyby nie wiało,to nie było by zasp i dróżka byłaby przejezdna.Kraj paranoi!!!
Wkurzyłam się i wysłałam e-mali do samego burmistrza ,a w nim rachunek za 3 dni urlopu na żądanie,1 dzień pracy przy odśnieżaniu 2 osób,oraz 1 dzień pracy prywatnie wynajętego pługa-w sumie 850 złotych płatne na mój rachunek.Czekam na odpowiedź...hi hi

sobota, 18 lutego 2012

Zapiski Pana P

26 marca 2011 roku
Będę pisał z pamięci gdyż nie pisaliśmy od początku całej naszej historii związanej z naszą decyzją dobrą lub złą? Kolonią Studzianka
Prolog ha ha
28 października 2010
Nareszcie wprowadzamy się do naszej chałupy!
Wcześniej pakowanie bambetli , wożenie-noszenie,Kasia zabiera z Gizewa dobytek.
Dwa kursy Jarka busem-full po sufit.Ja drobne pierdoły hondą he he....
Pamiętam ostatni kurs-obsrana droga,Jarek busem z przodu-na "budziku" 100/130 Kasia blada hmmm...Dobra  My są we wsi
Mała dygresja-droga-? hmmmmmmmm
Deszcze i deszcze,od wsi do nas istna porażka.W sumie daliśmy radę,choć ostatnie 200 metrów to Sodoma razem z Gomorą...
Zabrakło z 50 metrów do domu-noszenie po kostki w błocie-a tam,My są na swoim
Zaczynamy coś,czego słowami będzie trudno opisać,survival to Pikuś....
Zacznę od drogi lub od obejścia ?
Droga - lepszy temat ha ha ha....
Sam nie wiem,chyba nam totalnie odwaliło,dobra-droga,temat rzeka,co by tu jeszcze? he he---jak to mawia mój big brat Witosław----
Na początku nie było tak źle,sobie na drodze trawka rosła,kilka niecek,kamyczków może nawet ślimaczków ? Nie wiemy tego w każdym razie po kilku przejazdach zrobiło się niemiłosiernie ślisko, totalna porażka to pikuś,klneliśmy w żywy kamień,znaczy Kasia boooo ja to tylko kurwami rzucałem.
Po krótkim czasie ze ślizgawki zrobiło się bagienko,koleinki-ogólnie to szał chuja hmmm-jedziemy z koksem-naprawa/przebudowa drogi
Na początek zamawiamy 40 t żwiru i tyleż gruzu Mało !!! Jarek ratuje,pomaga,robi,pracuje
We dwa typy nie daliśmy rady,zima w listopadzie!!! Normalnie w sen byśmy zapadli ale nie tu he he he....
Droga to ciekawy temat ,parę przykładów
1. Jazda na wprost nie oznacza jazdy na wprost można bokiem sobie jechać np...he he...
2.Można zaparkować? można i co dalej?
zaparkować można...ale można nie "odparkować"

i tu kończą się piękne zapiski mojego Pana...zabrakło weny,czasu.
ale ciąg dalszy opowieści o drodze już znacie...jak to ekipa Józków nam pomagała.
ps.
Słownictwo i interpunkcja oryginalne:)

Dzień odnalezisk

Dzień odnalezisk
Wczoraj był taki dzień...cudownych odnalezisk.
Przy okazji sprzątania i szukania nasion pomidorków koktajlowych,które to chciałam wysiać, bo już pora,odnalazłam zaginiony medal Piotrunia oraz,co najważniejsze..Jego zapiski-pamiętnik z początków życia na kolonii wsi Studzianka.
Wklepię to dosłownie,tak jak napisał...bo on ma lekkość słowa.

piątek, 17 lutego 2012

Opowieść o drodze

Opowieść o drodze...
28 października roku pańskiego 2010 wprowadzili my się i się zaczęło...
Droga przez mękę,czy też próba .ile wytrzymają??
Ze 3 dni był spokój,cisza,zauroczenie...do pierwszych deszczy,wtedy to wszystko się zaczęło.
Paliliśmy co 2 dzień w piecach,które to piecami okazały się tylko z nazwy,bo w praktyce to ruiny,co ciepła nie trzymały prawie wcale..do pierwszych mroźnych dni było dobrze...potem,palić trzeba było 2 razy dziennie albo jeszcze wstawać w środku nocy,żeby nie zamarznąć.No i okna,do których to dubelt był na strychu,ale oczywiście nie pasował...
Biegiem zamówienie na nowe okienka i drzwi wejściowe,przez które nawiewało śniegu...do korytarza,tak do pół metra:)
Na początku podjeżdżaliśmy pod sam dom z zakupami,wodą..
Potem trzeba było parkować coraz dalej ponieważ zaczęło nas zalewać błoto..tu wszędzie jest glina!!!
No to...zaczął się remont dróżki.Zakupiliśmy wywrotę gruzu...mało,no to następną...mało...to jeszcze jedną...i mój bidny Piotrunio,własnymi ręcami tą drogę remontował,w deszczu,błocie..popołudniami i w weekendy.Nie dawał rady...
Na pomoc zaczął przyjeżdżać mój zięciu.Końca remontu drogi nie widać,a zima na karku!
Aż tu któregoś słotnego ranka nasze autko nie chce jechać...co jest? Otóż  hondzia zapadła się w błocie...nie szło nią wyjechać.Piotrunio pobiegł po szpadel,kopie ,kopie...szpadelkowi się rączka złamała..Nerwy,telefony do pracy-urlop na żądanie i akcja pomocowa..
Odpalili my kompa (o dziwo...tu działa internet),poszukali telefonu do sołtysowej-super babeczki-od której dostaliśmy numer do Józków.Józki to taka rodzinka,której głowę rodu poznaliśmy wcześniej i wiedzieliśmy,że ma duużo dzieci.
No to wydzwonili my Józka,przyszedł z ekipą w sile 3 synów!!!
Wykopali autko i pomogli utwardzić najgorsze odcinek słynnej już dróżki.
cdn

środa, 15 lutego 2012

Leśna Dolina: właśnie...zaczynamy hmmm nazwijmy to działaniem ws...

Leśna Dolina: właśnie...zaczynamy hmmm nazwijmy to działaniem ws...: właśnie... zaczynamy hmmm nazwijmy to działaniem wstecz... nie sposób na dziś opisać naszych doznań czy też innych spraw które to działy ...
a teraz Kasieńka...próbuję się jakoś obeznać na tym blogu
Kasieńka,czyli Piotrowa:)
dużo jest do nadrobienia...w pisaniu,może wobec tego od końca...czyli dzień wczorajszy,piękny,śnieżny z zawiejami,a w związku z tym...nieprzejezdnością naszych dróżek.W tym roku gmina ma nas w doopie..czyli róbta co chceta!!!
Rano,jeszcze się jakoś przebiliśmy jeepkiem przez zaspy,powrót mimo ,że zwialiśmy z roboty o 12...był wyczynem nie lada.
Podobno Seby się zakopały jak niesie wieść gminna.
Zobaczymy co będzie dzisiaj..odśnieżarka wszak do nas nie dojechała,ale...zawsze można wziąć urlop na żądanie.

niedziela, 12 lutego 2012

właśnie...
zaczynamy hmmm nazwijmy to działaniem wstecz...
nie sposób na dziś opisać naszych doznań czy też innych spraw które to działy się uprzykrzając nam na starcie w nowym "świecie" życie....
Postaram się opisać o ile pamięć mnie i Kasi nie zawiedzie...wszystko co się wydarzyło od momentu naszej przeprowadzki z cywilizacji w te miejsce gdzie tylko zabłąkany grzybiarz lub sąsiad trafił tu hmmmmm przypadkiem?...
Z czasem dodamy pewnie zdjęcia by całość nabrała kształtu i by dać wyraz temu o czym tu będziemy pisać...a proszę uwierzyć że jest tu co tym bardziej dziwne o czym pisać z tej naszej głuszy...pięknej głuszy gdzie kontakt z naturą jest dosłowny i namacalny o czym jako mieszczuchy mieliśmy marne pojęcia...
Nie wiem, na prawdę nie wiem od czego zacząć...pomysł kiełkuje....
nawet ten  blog powstał z pomocą naszej sąsiadki z Wonnebergu czyli  Wonnego  Wzgórza,,,Natali i Sebo...nie Seby a Sebo....zayebistych ludzi ;)
którym chyba jak i nam coś się pokiełbasiło i uciekli z miasta na totalny survival...
tak że...doszliśmy do przekonania że życie może być cudowne pod warunkiem że sami chcemy i potrafimy nim kierować...
:)